Ten odcinek to zbiór rad, których udzieliłabym Wardaszce, która 3,5 roku temu zakładała działalność, myśląc, że wystarczy chcieć.

No nie sądzę. 🙂

Stare chińskie przysłowie mówi, że lepiej uczyć się na cudzych błędach.

Ja nauczyłam się na swoich.

Wy możecie nauczyć się z moich.

Transkrypcja nagrania

Postanowiłam, że nie będę tego nagrywać w formie opowieści, jak się to zaczęło, co było po drodze, bo po pierwsze nie jest to aż takie ciekawe, a po drugie myślę, że nie jestem aż taka stara, żeby dokonywać aż takich wielkich podsumowań.

Pomyślałam za to, że nagram to w formie rad, które z perspektywy czasu chciałabym dać tej Małgorzacie, która 3,5 roku temu założyła własną działalność gospodarczą, myśląc, że odtąd będzie tylko wspaniale. Nie było. Było różnie.

Żeby była jasność, niczego po drodze nie żałuję, ale mam poczucie, że wielu nieprzyjemnych lekcji mogłabym uniknąć, gdybym odpowiednio przygotowała się do prowadzenia własnej działalności.

Celowo nie mówię „firma” – nie wiem, czy czytaliście książkę Mit przedsiębiorczości – prowadzenie działalności gospodarczej, czyli wykonywanie tego, co normalnie u kogoś na etacie, tylko później na swoim to według autora jeszcze nie jest firma czy przedsiębiorczość. Trochę się z tym zgadzam, ale na pewno praca na swoim w wielu aspektach różni się od pracy na etacie. Nawet jeśli wykonuje się te same zadania.

Chciałabym właśnie o tym powiedzieć, bo naprawdę wielu błędów mogłam uniknąć. Wielu rzeczy nauczyłam się poprzez fakapy. Myślę, że być może ktoś, kto jeszcze nie założył działalności, uniknie kilku rzeczy, przez które ja przeszłam. Sprawdzimy! Dajcie znać, czy faktycznie coś takiego się przydało.

1. Zacznij z poduszką finansową

To daje komfort psychiczny i sprawia, że później nie musisz się kurczowo trzymać słabych klientów oraz dziwnych układów. Myślę, że to pułapka wszystkich biznesów doradczych, online, że wydaje się, że wystarczy własny komputer, to co mamy w głowie, dostęp do internetu i już mamy firmę. Oczywiście różni się to na pewno choćby momentem wejścia, rozpoczęcia od np. zakładania warzywniaka – nie musisz wynająć lokalu, wyposażyć w meble, zatowarować. Wiadomo. Ale docelowo i tak musisz przyszykować się, że trzeba te pieniądze wydać.

Jest powiedzenie: „Biedacy płacą własnym czasem”. Jeżeli nie będziesz mieć pieniędzy na to, żeby coś komuś zlecić, będziesz musiał/a zrobić to sam/a, a wtedy nie zrobisz czegoś, co być może jest core Twojego biznesu. Myślę, że pieniądze tak czy inaczej są potrzebne. W branży doradczej są szkolenia, kursy, które kosztują kilka czy kilkanaście tysięcy złotych – ciągły rozwój kosztuje. Warto na wejściu mieć to w głowie.

2. Naucz się prowadzić biznes

To nie praca na etacie, tylko w domu. To zupełnie inny świat, a nauczenie się prowadzenia swojej firmy to kompetencja jak każda inna. Serio.

Nie ma żadnego powodu do wstydu, jeśli ktoś nie ma do tego naturalnej smykałki. Prowadzenie biznesu to jest kompetencja jak każda inna – nie umiesz, potem uczysz się, nabierasz pewności, umiejętności i pewnie z czasem robisz to po prostu lepiej. Teraz mówię o bardziej technicznych aspektach, a nie o mindsecie. To na pewno bardzo ważna rzecz, tyle że mindset przedsiębiorcy to rzecz trochę trudniejsza, ale też do nauczenia. 

3. Zarządzanie sobą w czasie

Pierwszą osobą, od której zaczęłam przybliżać ten temat, była Ola Budzyńska i jej książka. Wtedy wydawało mi się, że pozjadałam wszystkie rozumy. Przeczytałam książkę i myślałam, że tu trzeba to, tu tamto i będzie super. Nie było super. Pracowałam z domu, a w domu – jak każdy freelancer wie – czyha na niego lodówka, niepowieszone pranie, godzinne rozmowy z przyjaciółką.

Różne rzeczy czyhają na frelancera, a przede wszystkim to niewypowiedziane oczekiwanie otoczenia, że: no, przecież jesteś w domu, to jak już jesteś, to nie przesadzaj, te wszystkie rzeczy można zrobić.

Właśnie okazuje się, że nie można. Jeśli ktoś chce na poważnie zarabiać pieniądze, to nie powinien rozwieszać prania w czasie pracy. Inaczej: kiedy wychodzi się do biura, to nie ma na to fizycznej możliwości, jakoś się żyje. A jak ktoś pracuje z domu, to nagle pojawia się to oczekiwanie, nawet niewypowiedziane, że przecież byłeś/aś w domu. To jest jedna rzecz, która przechodzi w coś znacznie większego. Czyli porządne poukładanie sobie tego freelance’u, systemu pracy z domu.

Uważam, że pierwszy rok to etap euforii – nie muszę wychodzić z domu, mogę pracować w kapciach. To jest takie wspaniałe i cudowne, że nikt nie wie o tym, że mam właśnie na sobie ciągle piżamę. Tylko że po roku zaczęło mi to bardzo przeszkadzać. Zaczęłam też widzieć, że gdzieś po drodze się rozłażę. Zauważyłam, że moja produktywność bardzo spadła i już nawet tego prania nie rozwieszam za specjalnie, tylko gdzieś tam zdarza mi się snuć. Mnie samej zaczęło to przeszkadzać.

Między 1. a 2. rokiem pracy z domu, przyszedł moment, że już naprawdę bardzo słabo dawałam sobie radę w domu, ta praca mnie po prostu męczyła. To, co najważniejsze na przykład w moim przypadku i mojej branży, to było to, że nie potrafiłam w ogóle wyjść głową z pracy. Ciągle byłam w pracy – zamykałam komputer, ale gdzieś w głowie krążyły projekty klientów. Przy pracy koncepcyjnej naprawdę ciężko jest wyznaczyć sobie granice, kiedy jestem w pracy i myślę o projektach, a kiedy tego nie robię.

Z pomocą przyszedł mi wtedy kurs Jadzi Korzeniewskiej Freelance bez zadyszki, bo dzięki niemu w ogóle zmieniłam podejście do pracy na swoim. Jadzia jest coachką. W kursie nie było powiedziane, że „weź się wreszcie ogarnij”, tylko raczej: „pomyśl, co jest dla Ciebie dobre i dostosuj sposób pracy do tego, jaka jesteś, jak funkcjonujesz, kiedy jesteś najbardziej produktywna”. I wyszło mi, że muszę sobie wynająć biuro. I wynajęłam biuro.

To jest dla mnie znak, że kiedy wychodzę do biura, to zaczynam pracę, a kiedy wracam do domu, to koniec pracy. Nie mam komputera w domu, nie zaglądam wieczorami do projektów, bo zwyczajnie bym zwariowała.

Oczywiście zdarza się, że mam jakąś mega pilną rzecz, ale unikam pracy w ten sposób. Jestem najbardziej produktywna w normalnych godzinach pracy, a potem chcę mieć czas dla siebie i rodziny, czas na oddech i na to, żeby zresetować mózg. Bo kiedy tego nie robiłam, nie byłam w stanie pracować na 100% efektywnie, jeśli chodzi o kreatywność, pracę koncepcyjną. To musiałam po prostu załatwić.

Nie namawiam nikogo, żeby od razu startował ze swoim biurem, bo wiem, że są to dodatkowe koszty, ale jeżeli nie da się inaczej, to być może warto rozważyć taką opcję. W ogóle temat produktywności to temat rzeka, ja mam na drugie imię Prokrastynacja, bo mam taki styl myślenia od ogółu do szczegółu. Mnie szczegóły bardzo męczą i drażnią.

Powiem szczerze, że to nie jest styl myślenia, osobowość stworzona do bycia produktywnym, ale mam swoje patenty, sztuczki. Może Wam kiedyś o tym opowiem – jest sposób na to, żeby nawet takie aproduktywne, prokrastynujące osoby, takie ameby jak ja, robiły swoją robotę. Tylko trzeba znaleźć swój sposób.

Do tego będę też bardzo namawiać: żeby testować, sprawdzać co dla kogo jest dobre i żeby nie katować się takimi sposobami, narzędziami, które nie są spójne z naszą osobowością. To się nie uda, bo będziemy przez 7 dni ultraproduktywni, a potem znowu będzie to samo. Myślę, że trzeba podejść do tego z takim zrozumieniem i trochę polubić się z produktywnością.

4. Delegowanie zadań

Każdy człowiek, który przechodzi na freelance, a zwłaszcza ten, który nie ma za specjalnej poduszki finansowej, wpada w tryb Zosi Samosi – wszystko samemu. Oczywiście też to przerobiłam, ale bardzo szybko poszłam po rozum do głowy. Zwyczajnie nie mam takich predyspozycji, żeby nauczyć się WordPressa, ustawiać reklamy na Facebooku, projektować graficznie jakieś rzeczy, które nie są paździerzem z Canvy. Po prostu nie mam.

Nie ma się co biczować, bo trzeba poświęcić na nauczenie się tego w takim wystarczającym stopniu mniej więcej tyle samo energii, co na zarobienie pieniędzy, które zapłacisz komuś innemu.

Pozdrawiam serdecznie Marcina, który składa ten podcast i robi to od 1. odcinka, bo wiedziałam, że to jest coś, czego nie chcę i nie będę w stanie nigdy się nauczyć.

5. Naucz się zarządzania finansami firmy

Temat rzeka. Ja jestem teraz taka mądra, ale wcześniej nie byłam. Pewnie teraz wiele freelancerów się uśmiechnie, bo miałam tak, że gdy przychodziła płatność za fakturę, to zostawiałam część na VAT i podatek, a całą resztę traktowałam jak swoją wypłatę. Ten przepływ pieniędzy był chaotyczny, gubiłam się w końcu ile mam, ile nie mam.

Pamiętam moment, gdy ktoś polecił mi książkę Po pierwsze zysk. Pomyślałam sobie, że dobra, to jest kolejna książka jak 4-godzinny tydzień pracy: wdrażasz i masz. To jest jedyna taka książka, o której mogę powiedzieć, że wdrożyłam ją w zasadzie 1:1.

Po pierwsze zysk: zawsze z każdej faktury, wypłacasz sobie zysk. Nawet jeśli to jest malutka faktura. Nawet może to być 5%.

Mam ustalony zysk na poziomie 5% z każdej faktury – i uwaga – zysk to nie jest to samo co wynagrodzenie. Wynagrodzenie z każdej faktury ustalamy osobno. Z każdej faktury wypłacam sobie 30% wartości i to jest moje wynagrodzenie, które wędruje na jeszcze inne konto. Czyli zysk mamy na innym koncie, a wynagrodzenie na standardowym osobistym koncie.

Jest jeszcze konto firmowe, z którego autor książki sugeruje przelewanie VAT-u, procentu należnego podatku na inne konto. Ja to trzymam wszystko na koncie firmowym i kiedy przychodzi do płacenia VAT-u, PIT-u, to zostaje kwota, której nie ruszam, bo to kwota, która należy do mojej firmy. To pieniądze po części odkładane na tzw. poduszkę finansową, przeznaczane na różne inwestycje, z nich się szkolę i zakupuję różne poważne rzeczy do firmy. Nie traktuję ich jako moich prywatnych pieniędzy, tylko to są pieniądze mojej mikrofirmy.

Ten system jest genialny w swojej prostocie. Po pierwsze widzę, ile zarabiam, mam gdzieś na zupełnie innym koncie dodatkowe ekstra pieniądze, czyli ten zysk – to coś, co odróżnia w mojej głowie chodzenie do zwykłej pracy od prowadzenia działalności. Gdy po trzech miesiącach czy pół roku, zajrzymy na konto, mamy nagle „wow, ile tam jest kasy, jak fajnie, mogę sobie coś dodatkowego kupić”. To jest właśnie coś, co autor książki nazywa motorem napędowym do prowadzenia działalności.

Wynagrodzenie to jedno, bo mielibyśmy je też z normalnej pracy etatowej, ale ten zysk, to są ekstra pieniądze, które wydajemy absolutnie na to, co nam się podoba. Są naszym bonusem za ciężką pracę na swoim.

Im więcej zarabiasz, tym oczywiście możesz sobie ustalać większy zysk, możesz też sobie zwiększać procentowo wynagrodzenie. To wszystko zależy od Ciebie, od tego, na jakim etapie jest Twoja mikrofirma i od tego, ile potrzebujesz, żeby było na koncie firmowym, żeby się czuć bezpiecznie.

Mam pieniądze na koncie osobistym jako wynagrodzenie za to, że wykonuję swoją pracę, mam jakiś zysk ekstra, taki bonus, że prowadzę swoją działalność, a oprócz tego mam jeszcze pieniądze, które są pieniędzmi mojej firmy. One sprawiają, że w przypadku jakiegoś zdarzenia, np. COVID-19 i lockdown, moja firma może przetrwać. Nie muszę się zastanawiać, czy kupić coś, czy zainwestować w coś, czy pójść na kurs za kilka tysięcy, bo te pieniądze tam są. Oczywiście wymaga to trochę samo zaparcia.

Autor mówi, że dzieli faktury dwa razy w miesiącu, ja faktur nie mam tak dużo, więc mogę to robić z każdej – mam ustalone z góry, jaki procent danej kwoty przelewam na jakie konta, tak to właśnie u mnie się dzieje.

Oczywiście nie jest to jedyny system, po prostu nie znam innych, ten u mnie zadziałał. Będę Was namawiać, żeby znaleźć jakiś system i jednak tymi pieniędzmi w firmie nauczyć się obracać.

6. Policz, przelicz ten biznes

Policz biznes na wejściu, a później co jakiś czas przeliczaj. Ile czasu spędzasz nad danym projektem? Może się okazać, że wydaje się całkiem dobrze wyceniony, a potem w przeliczeniu na godziny, na rzeczywisty wkład pracy, okazuje się, że projekt był nieopłacalny. Można policzyć, ile kosztuje godzina pracy własnej plus dodać jakieś rzeczy.

Nie wyobrażam sobie nie policzyć tego, jakie ma się koszty.

  • Ile miesięcznie ma się kosztów stałych, zmiennych?
  • Ile powinno się zarabiać na totalne minimum?
  • Ile trzeba zarobić na koszty plus pensję (z ostatniej firmy albo z tej firmy, z której się zarabiało tyle, że wystarczało)?

Nie wyobrażam sobie, żeby nie ustalić sobie czegoś jeszcze wyżej, czegoś do czego się dąży. Myślę, że cały wic prowadzenia własnej działalności jest taki, że nie mamy górnego limitu. Możemy zarobić nieskończenie wiele, tylko musimy znaleźć na to sposób. To moim zdaniem odróżnia działalność od etatu. Tu naprawdę sky is the limit, jakkolwiek banalnie to teraz nie brzmi.

7. Biznes to biznes

Biznes to wymiana – ja Tobie, a Ty mnie. Powiem Wam szczerze, że to kolejny taki banał, który odmienił w ogóle mój sposób myślenia o prowadzeniu własnej firmy i sprzedaży przede wszystkim.

Jeżeli podchodzimy do tego jak do akwizycji: „ile dziś muszę sprzedać albo muszę coś komuś wcisnąć…” No, nie muszę. Bo mam coś, czego ktoś nie wie, nie umie, potrzebuje i się wymieniamy. Daję mu to, czego potrzebuje, a on daje mi swoje pieniądze – i to nie jest nic wstydliwego, nic z czym musiałabym się źle czuć, tak po prostu jest.

Kwestia tego jak wycenię to, co mam. Mogę wycenić, jak mi się podoba. Mogę wycenić tak, jak uważam za stosowne. Nie muszę się nikomu z tego tłumaczyć. Być może nie znajdę na to wielu chętnych, ale na pewno znajdę jakiegoś chętnego. Do tego właśnie „jakiegoś chętnego” chcę mówić, nie do wszystkich. Do tego, kto jest gotowy zapłacić za moje usługi i wiedzę.

Myślę, że wiele osób wie, o czym mówię. Wpadają potem w pułapki „sprzedaż bez sprzedaży”, „naucz się sprzedawać”. Jeżeli ciągle myślimy o sprzedaży w ten sposób, że musimy komuś coś sprzedać, wcisnąć, to myślę, że gdzieś coś jest nie tak.

Biznes to jest wymiana. Wiedza za pieniądze, albo usługa za pieniądze, albo produkt za pieniądze. Nic więcej.

8. Nie działaj w pojedynkę

Nie mam tutaj na myśli, żeby zaraz wchodzić w spółki albo zatrudniać ludzi i wynajmować biura. Raczej o samotności przedsiębiorcy.

Myślę, że każdy freelancer zetknął się z takim zjawiskiem. Ma się takie poczucie niezrozumienia, że w tej głowie tli się tyle pomysłów, a nie ma tego komu powiedzieć, nie ma z kim tego zebrać i przegadać. Bo na przykład ktoś bliski w domu, bardzo nam kibicuje, ale nie zna się na tym, co robimy albo go to nie interesuje. Uważam, że nie musi go interesować, nie musi wysłuchiwać co wieczór wszystkiego co się dzieje w social mediach, jeśli nie jest totalnie social mediowy.

Radzę, żeby znaleźć biznesowe przyjaźnie, pozawierać jakieś koalicje. Znaleźć osoby, z którymi można przegadywać rzeczy. To może być w formie mastermindu (bardzo polecam), ale nie musi być. Teraz mam absolutnie sporą grupę fantastycznych ludzi, do których mogę się zwrócić z różnymi rozkminami i problemami, i wiem, że nie zostanę z tym sama. To jest naprawdę piękne.

Bardzo dziękuję tym osobom i życzę każdemu, żeby jak najszybciej wyjść ze stanu samotności przedsiębiorcy. Bo myślę, że to naprawdę w dłuższej perspektywie podcina skrzydła i sprawia, że każda z trudności, porażek jest dwa razy bardziej dołująca, i ciężej jest wyjść z tego marazmu, gdy jest się w tym samemu. Z kimś można to przegadać, ktoś może rzucić radę, o której byśmy w życiu nie pomyśleli, a która zmieni o 180 stopni nasze myślenie. Albo nawet, jak Doda kiedyś powiedziała, o 360. 🙂 Jak kto woli.

9. Określ swoje wartości

To jest rzecz, którą właśnie polecam zrobić na samym początku. Gdy pracuję z klientami, najtrudniej mi to przeforsować. Dlatego że na samym początku wydaje się, że to nie czas na stawianie granic i warunków. Ja dopiero zaczynam, więc muszę wejść do tego sklepu jak klient w PRL-u: „dzień dobry, przepraszam, że żyję”.

Wracamy do 7. punktu: biznes to biznes, to jest wymiana.  Jeżeli to wymiana, równy układ 1:1, to na samym początku można stawiać granice i budować biznes na takich zasadach, na jakich się chce. To właśnie odróżnia etat od własnej działalności – tu mamy wpływ, od nas tylko zależy, czy będziemy to egzekwować i jak bardzo konsekwentni będziemy.

Moją zasadą, moim założeniem było to, żeby nie zapracowywać się na śmierć. Nie chciałam zakładać biznesu zgodnie z tym, co mówili ludzie: „zobaczysz, teraz nie będziesz wychodzić z pracy. Zobaczysz, teraz to będziesz 24 h w robocie, zobaczysz, zobaczysz”. Ja nie chciałam tego zobaczyć, wiedziałam, że dążę do takiego stanu, kiedy pracuję mniej godzinowo niż na etacie.

Dodatkowo założenie, które bardzo wcześnie upatrzyłam u Dominika Juszczyka: że piątki to dni, które nazwałam wewnętrznymi – dni dla mojej marki osobistej. Wtedy nie prowadzę konsultacji i naprawdę bardzo rzadko robię wyjątki. To dni, które poświęcam na rozwój swój i firmy. Wydawałoby się, że tylko cztery dni, ale dobrze zaplanowane cztery dni wystarczą, żeby zrobić swoje. Bardzo szybko wprowadziłam ten piątek i z perspektywy czasu nie wyobrażam sobie, żeby mogło to inaczej wyglądać.

10. Etyka w biznesie

Jeśli ktoś słuchał odcinka o manifeście Marek testowanych na ludziach, to wie. Wiedziałam, że docelowo chcę współpracować z markami, które chcą robić dobre rzeczy. Albo chcą iść w dobrą stronę, albo starają się,  żeby być markami etycznymi. Nie chcę sztucznie kreować potrzeb, tylko raczej je badać. Chcę znajdować prawdziwe potrzeby odbiorcy i projektować rozwiązania, które są odpowiedziami na rzeczywiste problemy. I koncept Marek testowanych na ludziach musiał powstać. Prędzej czy później by powstał. Takie były moje wyjściowe założenia, kiedy zaczynałam pracę na swoim.

11. Naucz się odmawiać

To też jest bardzo w wartościach. Nie chcę znowu się teraz otrzeć o jakiś banał, ale chodzi mi o to, że to jedno „nie” może zamienić się w wiele „tak”. A te „tak” to mogą akurat być przełomy w Waszych biznesach.

Wielokrotnie się o tym przekonałam, że kiedy zamykałam drzwi, które teoretycznie dokądś prowadziły, a w dłuższej perspektywie nie prowadziły donikąd, to otwierały mi się zupełnie inne, które naprawdę okazywały się kamieniami milowymi. Które ubogacały mnie, sprawiały, że rosłam albo jako firma, albo człowiek, albo rosłam jako strateżka – w sensie nabierałam nowych umiejętności. Ostatecznie okazywały się z tego same dobre rzeczy.

Jeśli ktoś tego nie potrafi lub sprawia mu to trudność, to jest książka Esencjalista. Opisane są w niej triki, w jaki sposób odmawiać, jeżeli nie potrafimy tego robić. Oczywiście jest też praca nad asertywnością i od tego też jest bardzo dużo różnych pozycji. Ale to wszystko tak naprawdę sprowadza się do tego, żeby ciągle mieć w głowie tę wizję swojego biznesu – dokąd w perspektywie czasowej chcemy dojść.

Jeżeli będziemy ją mieć w głowie, to w takich właśnie momentach, będziemy mogli zadać sobie pytanie, czy to, co teraz się dzieje, prowadzi mnie w tamto miejsce?

  • Jeżeli prowadzi – jasne, robię to.
  • Jeżeli nie – muszę odmówić, bo w tym czasie, mogę tę energię i czas poświęcić na to, co zaprowadzi mnie tam, gdzie chcę.

Jest o tym też w książce Jedna rzecz. Ale ja nie mówię teraz stricte o jednej rzeczy, bo jedną rzecz można sobie określić na daną chwilę. Że teraz ważne jest dla mnie pisanie książki, albo wypuszczenie kursu online, albo nowa kolekcja ubrań w moim biznesie. Ta jedna rzecz często jest ustalana na jakiś czas, a wizja jest nadrzędna. Najfajniej, jeśli jedno łączy się z drugim – jeżeli cały czas mamy w głowie, dokąd zmierzamy w naszym biznesie, gdzie za te przysłowiowe pięć lat chcemy być. To jest bardzo ważne. Serio.

Nawet nie wiecie ilu ludzi i marek osobistych – mówię teraz z punktu widzenia pracy strategicznej – ma z tym problem. Ta perspektywa pięciu lat zamyka. Być może za bardzo kojarzy się  z tymi pytaniami na rozmowach kwalifikacyjnych, że to spłyca temat, ale myślę, że naprawdę warto trochę pomarzyć, ustalić tę wizję trochę szerzej, bo wtedy jest o co grać. A biznes to przecież jest gra.

12. (i 13.) Nie oszczędzaj na rozwoju osobistym i na rozwoju kompetencji

Jeżeli żyjesz ze swoich kompetencji, prowadzisz tak, jak ja biznes doradczy, to w ogóle masz obowiązek inwestować i ciągle się uczyć. Ale mówię też do biznesów, które nie prowadzą usług doradczych. Rozwój osobisty i kompetencji biznesowych to jest coś bardzo ważnego i bez tego szybko możemy wpaść w pułapkę rutyny. Robienia czegoś, nie chcę mówić na odczepnego, ale w pewnym momencie może pojawić się taki etap, a to najkrótsza droga do zboczenia z drogi do realizacji naszej wizji. Nikomu bym tego nie życzyła.

Nie żałuję ani jednej złotówki, a myślę, że wydałam już kilkadziesiąt tysięcy, nie tylko na rozwój kompetencji, ale również osobisty. To są takie rzeczy, których absolutnie nikt mi nie odbierze. Jeżeli jutro wardaszka.com przestanie istnieć, to myślę, że powstanie coś innego. Bo ja już jestem na innym etapie, mam inny mindset i zupełnie inaczej podeszłabym do tworzenia jakiegoś innego biznesu.

Na koniec powiedziałabym tej Wardaszce, która zaczyna, żeby robić swoje. Robić, robić i czekać. Bo efekty przyjdą szybciej, niż się spodziewasz.

W tych wszystkich momentach zwątpienia, kiedy się zastanawiała:

  • Czy idę dobrą drogą?
  • Czy tak właśnie powinnam robić?
  • Czy na pewno to jest dobry pomysł?

Chciałabym ją przytulić i powiedzieć: „Wardaszka, tak. Rób swoje i zobaczysz, że w 2020 roku w sierpniu nagrasz sobie taki podcast i potwierdzisz, że było warto”.

O, tak będzie dzisiaj wzniośle w tym odcinku.

To chyba koniec. Nie mam więcej punktów, choć pewnie coś by mi się jeszcze przypomniało. Może Wam się coś przypomni? Jestem bardzo ciekawa, czy macie jedną radę, jaką dalibyście sobie w dniu, w którym zaczynaliście pracę na freelansie?

* Tutaj taka mała gwiazdka à propos tej poduszki finansowej:

Wardaszka, ja Ci chcę powiedzieć tak: jeśli nie masz poduszki finansowej (tylko nie mów, że to ja powiedziałam, dobra?), a bardzo chcesz zacząć, to zacznij. Bo lepiej zacząć bez poduszki finansowej, żeby to dłużej potrwało, niż nigdy nie zacząć i potem żałować. Tylko ciii!